wtorek, 10 grudnia 2013

Indeks Brzezińskiego (10) Biernat Andrzej - część druga

Pełnomocnik Biernat, pan „baseniarz’, pojawiał się w redakcji, nawet nie tak rzadko, zwykle w dniach wspomnianych już przestojów. Często towarzyszyły ma jakieś osoby – jedne trochę znaliśmy, inne nie. Wśród tych znanych byli były już wtedy prezydent Pabianic i także były starosta powiatu pabianickiego Jacek Gryzel, burmistrz Konstantynowa, pan Fisiak, był też – zdaje się, ale nie jestem pewien – Cezary Grabarczyk….W każdym razie jeden z numerów GP miał na okładce duży konterfekt późniejszego ministra, a teraz wicemarszałka Sejmu. Nie kojarzyłem z niczym tego człowieka, więc ta okładka musiała powstać z sugestii wydawców.
Doskonale pamiętam tylko kilka pobytów Biernata w redakcji, najbardziej te, kiedy wyraźnie domagałem się jakichś pieniędzy, mówiąc (zgodnie z prawdą), że nie mam na chleb. Z reguły otrzymywałem jakiś banknot wyciągnięty z portfela, choć pamiętam również sytuację, kiedy na moją prośbę pełnomocnik zwrócił się do towarzyszącej mu osoby, aby to ona mi zapłaciła,” a później się rozliczą”.
Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy Biernat pojawił się w redakcji w towarzystwie dwóch panów i zwołał redakcyjne zebranie. Było nas dziennikarzy bodaj czterech, usadzono nas rzędem obok siebie naprzeciw biurka z pełnomocnikiem i „asystentami”. A potem padło pytanie, kto z nas podejmie się roli sekretarza redakcji. Zbaraniałem. Nikt z nas nie miał umowy o pracę, nawet „śmieciowej”, a tu taka oferta! Milczeliśmy jak zaklęci. Po chwili Andrzej Biernat skierował surowe spojrzenie na mnie i wypowiedział kategorycznym tonem: Pan tu ma największe doświadczenie, więc pan będzie sekretarzem redakcji. Przełknąłem tylko ślinę i już nie pamiętam, czy przynajmniej skinąłem głową na potwierdzenie, czy może coś burknąłem pod nosem. Przecież de facto i tak bez żadnej takiej „nominacji” ja robiłem gazetę, nie oglądając się na to, czy czyni mnie ktoś za to odpowiedzialnym, czy nie. Następnie jeden z „asystentów” pełnomocnika, uznając najpewniej, że wiadomo już od kogo wymagać zaczął snuć spicz o tym, jaka to powinna być gazeta. Mętna to była wypowiedź jak rzeka podczas powodzi. Mówił coś o stałych rubrykach, działach i o kulturze. Dużo miało być w gazecie o kulturze. Nie, wcale nie o tej w powiecie, tylko tak w ogóle. Ogólnoludzko, ponadczasowo i eksterytorialnie – jak mi się to przypomniało ze szkoły.
Ten pan musiał być dla Biernata nie byle jakim autorytetem prasowym, bo po kilku dniach przywiózł do zamieszczenia obszerny artykuł o jakiejś rodzinie śpiewaków operowych z kupą archiwalnych zdjęć. A pan pełnomocnik wydał decyzję o… podwojeniu objętości numeru. Ot tak, z marszu, nie bacząc na to, czy ma kto i co pisać. Dyspozycję wypełniłem. No cóż, „byłem przecież sekretarzem „ i „miałem doświadczenie”.
Była też próba wprowadzenia do redakcji kogoś z łódzkiej branży dziennikarskiej. Ów nie najmłodszy już człowiek okazał się przesympatyczny i nazbyt aż otwarty. Ledwie przekroczył (w towarzystwie Biernata rzecz jasna) próg redakcji, już był z wszystkimi za pan brat, a to przecież były siusiumajtki.

Szczegółów już nie pamiętam, ale wiem, że to spotkanie skończyło się w „Markusie” przy wspaniale postępującej komitywie. W redakcji więcej się już ów człowiek nie pojawił. W ogóle nie wiem, kto to był. Dziwnie mi jakoś tylko przypomina autora wydanego dość niedawno drukiem pamiętnika mocno promowanego przez „Angorę”. Jeśli się mylę, ogromnie przepraszam, bo nie ze złej woli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz